Refleksja
ks. Edward Sztafrowski,
Wprowadzenie do liturgii Mszy niedzielnych i świątecznych
Przeżywając okres Adwentu, wczuwamy się w nastroje i uczucia tych, którzy żyli przed przyjściem na świat Chrystusa i oczekiwali Jego ukazania się na tej ziemi, czyli nadejścia czasów mesjańskich. Można powiedzieć, że w tym oczekiwaniu brała udział cała ludzkość, ale nie wszyscy w jednakowym stopniu. Na pewno przeważająca większość nie czyniła tego świadomie. Przecież bardzo wielu było takich, którzy w ogóle nie znali prawdziwego Boga. A nawet spośród tych, którzy posiadali wiedzę o prawdziwym Bogu, nie wszyscy jasno zdawali sobie z tego sprawę, że przyjdzie kiedyś taki moment, w którym sam Bóg pośle na świat jako Mesjasza swego własnego Syna, aby wybawił ludzkość z bardzo smutnego stanu, w jakim znalazła się ona w następstwie grzechu pierworodnego.
Ale przecież mimo wszystko nawet ci, którzy nie oddawali czci jednemu prawdziwemu Bogu, lecz czcili różnego rodzaju bóstwa uczynione ręką ludzką, nawet i oni - choć podświadomie - wyrażali tęsknotę za czymś, co by ich wyzwoliło z nędzy moralnej, której tak bardzo doświadczali.
1. Nie ulega wszakże wątpliwości, że w szczególnej sytuacji znalazł się w tym okresie oczekiwania naród izraelski, z którym Bóg zawarł przymierze. Podstawowym zadaniem tego narodu wybranego było zachowanie nieskażonej wiary w jednego prawdziwego Boga (Jahwe) oraz przekazywanie tradycji o początku rodzaju ludzkiego i o zapowiedzianym już w raju odkupieniu. Posyłani przez Boga prorocy dodawali coraz to nowe szczegóły dotyczące osoby Mesjasza, pobudzając jednocześnie swoich rodaków do bardziej intensywnego oczekiwania na Jego przyjście.
Stąd w całym Izraelu żywa była tęsknota za czasami mesjańskimi. Owszem, potęgowała się ona i w pewnych momentach dochodziła jakby do zenitu. Wybitnym tego przykładem jest dzisiejsze wołanie proroka Izajasza. Patrzył on na grzechy ludu izraelskiego, które sprowadziły nań straszną karę niewoli. Zdawał zaś sobie dokładnie z tego sprawę, że tylko Bóg może wyrwać grzesznego człowieka z nędzy, w jakiej się znalazł na skutek grzechu pierworodnego. Stąd prorok tak natarczywie woła: "Obyś rozdarł niebiosa i zstąpił".
2. Tęskne wołanie proroka zostało wysłuchane. Pan rzeczywiście zstąpił z nieba i za sprawą Ducha Świętego narodził się z Maryi Dziewicy jako prawdziwy człowiek, podobny do nas we wszystkim, prócz grzechu. W Nim zostaliśmy wzbogaceni we wszystko. Skłonny do zła, a więc grzeszny człowiek, sam z siebie bardzo słaby, może odtąd otrzymać wewnętrzne wzmocnienie, które nazywamy łaską Jezusa Chrystusa. Przybiera ona wieloraką formę. Najpierw oświeca nasz umysł, abyśmy mogli osiągnąć pełne poznanie tego, co dotyczy naszej ludzkiej egzystencji, a nade wszystko wyboru słusznej i ewangelicznej drogi naszego ziemskiego życia. Następnie zaś swoją mocą wspiera słabą wolę, by mogła wybrać to, co ukazał jej rozum oświecony światłem Ewangelii.
Co więcej, Chrystusowe działanie w nas nie stanowi tylko jakiegoś jednorazowego aktu, lecz jest działaniem permanentnym, stałym. Chrystus bowiem pragnie nas przygotować na dzień swojego powtórnego przyjścia. Wtedy ukaże się po to, by na zawsze włączyć nas do najdoskonalszej wspólnoty w Bogu, jaka stała się jego udziałem od chwili wstąpienia do nieba w ludzkiej naturze. On bowiem, Pierworodny wszelkiego odkupionego stworzenia, pierwszy zasiadł na prawicy Ojca.
Ale można też i trzeba powiedzieć, że wszystko, o czym tu mowa, stanowi jednocześnie wezwanie dla człowieka. Chrystus odkupił wszystkich ludzi, ale zbawi tylko tych, którzy zechcą świadomie i dobrowolnie skorzystać z owoców odkupienia. Zostaliśmy więc wprawdzie powołani do wspólnoty z Synem Bożym Chrystusem, naszym Panem, ale na to wezwanie musimy odpowiedzieć pozytywnie, musimy się włączyć w zbawczą historię i podjąć życie godne dzieci Bożych.
3. Z tej właśnie racji bardzo na czasie jest napomnienie Chrystusa, jakie kieruje do nas w dzisiejszej Ewangelii: uważajcie, czuwajcie. Nieraz człowiek chciałby tak sztucznie podzielić swoje życie. W młodym i dojrzałym wieku planuje szeroko skorzystać z tego, co zaofiaruje świat, a o swoim zbawieniu chciałby pomyśleć dopiero w starszym wieku. Stąd właśnie chętnie słucha o nawróceniach, które dokonały się dopiero przed samą śmiercią, po długim życiu z dala od Boga. Usprawiedliwia również swoją postawę wskazując na to, że Chrystus obiecał raj nawet łotrowi wiszącemu obok Niego na krzyżu. Owszem, może pomyślimy czasem nawet o tym, by w młodszym wieku zabezpieczyć sobie łaskę dobrej śmierci, ale w sposób stosunkowo łatwy i nieco "automatyczny", np. przez odprawienie pierwszych piątków miesiąca. Wszystko zaś czynimy w tym celu, aby móc potem bardziej włączyć się w wir ziemskiego życia, które przecież ofiarowuje tyle nęcących przyjemności.
Powiedzmy sobie szczerze, że takie ujmowanie sprawy stanowi najpierw wielką niekonsekwencję. Być bowiem chrześcijaninem nie znaczy być nim tylko od święta, czy tym bardziej dopiero wtedy, gdy zbliża się moment rozstania z tym światem. Przecież od chwili chrztu zobowiązaliśmy się podjąć życie zgodne z Ewangelią i to w każdym dniu naszego życia. Prawdą jest, że idąc przez życie możemy kiedyś zapomnieć się i zejść z drogi prowadzącej do nieba. Ale będzie bardzo źle, gdy zostanie to przez nas zaplanowane i gdy świadomie przez długi okres czasu nie nawiążemy zerwanej z Bogiem przyjaźni.
Chrystus pragnie nas dziś przekonać o tym, iż zawsze mamy być gotowi na spotkanie z Nim, zwłaszcza dlatego, że czas Jego powtórnego przyjścia (a także i naszej śmierci, która jest spotkaniem z Chrystusem) pozostaje nam nieznany i nadejdzie być może wtedy, gdy najmniej będziemy się tego spodziewać. Stąd jedynie słuszna postawa to czuwanie: być gotowym w każdej chwili na spotkanie z Panem.